Obudziłam się. Nie z jakiegoś różanego snu o oświeceniu, nie w aureoli i bezkolizyjnie. Obudziłam się tak, że bolało. Obudziłam się po kolejnym dyżurze lęków, po serii „powinności" i „muszę", które nosiłam jak sutannę — warstwa za warstwą, aż zniknęła we mnie kobieta, a została funkcja.

Mam zdjęcia z 2017 roku — nagie, sprzed lat, z nutką erotyki. Wtedy byłam w nich jak w hidżabie: zewnętrznie rozebrana, a wewnętrznie okuta w zakazy, rachunki sumienia, nakazy i akty żalu. Dziś mogę włożyć cokolwiek i nic to nie zmieni, bo najważniejsze, co zrobiłam dla siebie, to to, że zdjęłam szmaty narzuconych reguł. Szmaty, które trzymały mnie w klatce myśli: „musisz", „powinnaś", „co ludzie powiedzą".

Przebudzenie? Jasne. Tyle, że nie było usłane różami — częściej to był galop po krzakach, kolce wpijały się w skórę i uczyły ostrożności. Długi czas ciszy, transformacji, bólu, weryfikacji. Nauczyłam się, że nie wszystko, co nazywa się „duchowością", jest miękkie i przyjemne. Czasem to twarde rozliczenie: z wierzeniami, z rolami, z przeszłością.

Dziś syreny wyją — a ja leżę. Nie biegam już na każdy alarm. Umiem patrzeć na swoje lęki, analizować je i powiedzieć: „dziękuję, już to przerabiałam". Rachunki? Mam — teraz to głównie prąd itp. Reszta została odłożona do szuflady. Nie potrzebuję już odkupienia za każdym razem, gdy ktoś zadzwoni z krytyką.

Dlaczego nie mam już osobnego, „mojego" Facebooka? Bo piszę tam, gdzie chcę i jak chcę: tu, na coSEXtra.pl, na SpiderAuto, na IG.
Nie „zniknęłam" — po prostu nie wystawiam siebie na ciągłą ocenę świata. Niech obserwatorzy obserwują; ja przeciągam linę między tym, co prywatne, a tym, co chcę dać publicznie.

Co zmieniło się najbardziej? Nie to, co mam na ciele (ubrania, biżuteria, zdjęcia), tylko to, jak reaguję.

Kiedyś: natychmiastowy odruch — ratownik, alarm, lęk.

Teraz: spojrzenie, oddech, decyzja.

I często — śmiech. Bo większość dramatów to tylko dobre scenariusze do obejrzenia z odpowiedniej odległości.

Jeśli chcesz mi zadać pytanie: „A więc co dalej?" — odpowiadam krótko: żyję. Po swojemu. Ściągnęłam z siebie cudze role i zostałam sobą: surową, czułą, czasem wulgarną, często serdeczną. Czasem rozebrana. I to już nie ma tej samej wagi co kiedyś. Bo najważniejsze, co mam, to wolność wyboru: a ja wybieram siebie.