Nie jestem terapeutką, ale ludzie i tak wychodzą lżejsi

Są takie spotkania, które nie dzieją się "oficjalnie". Nie ma rezerwacji, gabinetu, zapalonej świecy z nutą paczuli ani dzwoneczka tybetańskiego na zakończenie. Jest kawa, czasem prosecco, karton z marchewką, zioła i ja.

Nie jestem terapeutką.

Nie mam licencji, nie wiszę w rejestrach, nie posiadam fartucha ani szpilek godnych powagi sytuacji.

Ale mam coś innego – obecność, słuchanie, czucie, czasem śmiech, czasem ciszę.

Ludzie przychodzą. Nie zawsze wiadomo skąd. Czasem "po coś", czasem "z niczym", ale zawsze z czymś wychodzą.

Z ulgą. Z rozbiciem. Z myślą.

Z poczuciem, że to nie był przypadek.

A ja?

Ja w końcu przestałam się temu dziwić. Przestałam to tłumaczyć, przestałam umniejszać.

Nie jestem "kimś". Ale jestem sobą.

I to, jak się okazuje, wystarcza, żeby coś zaiskrzyło – między mną a Tobą, między tym co było, a tym co teraz chce przyjść.

Bo wszystko, co robię – erotyka, sklep, życie, bycie – robię jako JA.

Bez scenariusza. Bez pozy.

I ten blog, ten wpis – też jest jak ja: nieformalny, a skuteczny.

Nie potrzebuję być „oficjalna", żeby robić „poważne rzeczy".

Bo może najpoważniejsze to właśnie te najprostsze:

Rozmowa.

Cisza.

Obecność.

Dotyk.

Bycie.

A jeśli myślisz, że seks nie ma z tym nic wspólnego – to się mylisz.

Bo seks też jest rozmową.

Z ciałem. Z sobą. Z drugim człowiekiem.

I jeśli nie potrafisz spotkać się ze sobą przy kawie,

to jak chcesz spotkać się ze sobą w łóżku?

PS.

Klient przywiózł nam dziś marchewkę i pietruszkę z ogrodu.

Może to zapłata.

A może to znak, że najlepsze rzeczy przychodzą bez cennika.

 

A na paragonie jest po prostu - rozmowa - 200 zł,
czas 45-60 minut, bo tyle na pierwszy raz wystarczy.